Strach, biegnący wzdłuż kręgosłupa,
cienki jak nóż strach. Coś, co nie zdarza się często. Migoczące gdzieś w
oddali światełko nadziei. Bunkier, w którym się zamknęłam kruszeje,
niszczeje przez NIEGO. Dla NIEGO. Zachłannie pozwalam sobie marzyć o
jego obecności w moim życiu. O jego BYCIU. Przy mnie, we mnie, tuż obok.
Paląca potrzeba określenia. Paląca potrzeba przytulenia i potrzeba
bycia tylko JEGO. Dlaczego, dlaczego, dlaczego sobie na to pozwoliłam?
Dlaczego nie potrafię uwierzyć, że wszystko może dobrze się skończyć?
Przecież nie wymyśliłam sobie JEGO, nie wymyśliłam sobie JEGO oczu i
dłoni… JEGO słów. Prawda? Teraz to wszystko wydaje się odległym
wspomnieniem. SNEM.
Chciałabym chociaż czegoś się
dowiedzieć, wiedzieć COŚ na pewno. Przestać się karmić złudzeniami, ale
coś czuję, że po raz kolejny zabraknie mi odwagi. Zabraknie siły.
Wczoraj prawie zemdlałam trzy razy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz