środa, 30 października 2013

breathe

 
 
Tak bardzo zmęczona. Zmęczona pogodą. Oczekiwaniami. Zmęczona swoją własną nieumiejętnością do podjęcia pewnych kroków i zmierzenia się z rzeczywistością. Czas w końcu coś zrobić. Zmierzyć się z własnymi lękami. Ale najpierw, muszę w końcu odpocząć. Wziąć relaksującą kąpiel. Zjeść normalną kolację. Położyć się o normalnej porze… wiem, że w tym momencie oszukuję siebie. Potrzebuję nadziei. Potrzebuję otuchy. A jednocześnie odpoczynku od ludzi. Ludzi, których kocham najmocniej na świecie, bo tylko oni są. Zawsze i wszędzie. Mam dość tego miasta, dość samotnych nocy. Dość przeróżnej maści dziwnych snów i bezsenności. Dość, totalnie, dość wszystkiego. Mam ochotę wyjechać, uciec. Znowu. Wszystko minie, chroniczne zaburzenia minął. Znowu, pewnego dnia wstanę rano (ale naprawdę rano!) z łóżka i będę szczęśliwa. Bez powodu. Po prostu. I ta nadzieja i ludzie, którzy są dla mnie, tak jak ja jestem dla nich, trzyma mnie przy życiu. I chęć spełnienia marzeń, chęć przeżycie każdej chwili w pełni.
 
Kiedyś zasnę, zapomnę, zagubię się w Twoich ramionach… nie wierzę, by mogło być inaczej. Nie wierzę… A jednak mam obawy. Nic nigdy nie jest tak pewne, jakbym chciała by było. Nikt nic do końca nie mówi… Może to i lepiej. Może muszę ogarnąć siebie i swoje życie, by być dla kogoś tą najważniejszą? Może właśnie to jest ten czas, by być tylko dla siebie, by być pełnią siebie (i umieć tą pełnię podtrzymać, gdy już się samemu nie będzie)?
Każda niewiadoma rodzi następną. Ot, taka sytuacja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz