Na nowo zaczęłam budować swoje życie. Postanowiłam skończyć ze wszystkim, co zrobiłam do tej pory złego.
Koniec z obiecywaniem zbyt dużo innym, wreszcie muszę pomyśleć o sobie.
Rozmowa ze współlokatorką, taka szczera, wypłakana pomogła. Podniosła
na duchu. Wreszcie może zacznę się zbierać w sobie, wreszcie odnajdę
siebie. I wreszcie pokonam tą depresję. Spróbuję przynajmniej. Muszę
sobie jakoś poradzić, nie chcę tracić tego miasta, siebie samej, Piotrka
i moich przyjaciół.
Wczoraj powiedziałeś tyle rzeczy… czy
Ty naprawdę mnie chcesz? Chcesz ze mną zamieszkać? Pojechać na Sylwestra
do Pragi? Zwiedzić świat? Mógłbyś mi w końcu powiedzieć, co czujesz. Ta niepewność mnie dobija. Czekam sześć miesięcy. SZEŚĆ. Powoli tracę jakąkolwiek nadzieję. To nie wróży nic dobrego. Zresztą już to było widać (randki,
przygodny seks, spontaniczność, by tylko, choć przez chwilę poczuć się
kochaną – wszystko to, by wybić sobie Ciebie z serca, głowy, marzeń… ale
to wszystko bezcelowe, czuję to całą sobą, porażające uczucie…),
ale nie chcę, już nie chcę. Oddycham. Nie do końca silna, ale pełna
czegoś… nie do końca określonego. Może to nowa motywacja? Chęć walki?
Pożyjemy, zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz