Są dni, kiedy zbyt mocno odczuwam.
Szarpana ranami, których nie da się na dzień dzisiejszy zagoić. Pewne
traumy z przeszłości potrafią nagle przypomnieć o swoim istnieniu.
Uśpione czyhają. Tętnią we mnie. Zahibernowane. Przyczajone. Czasem
wystarczy gest, czyjeś słowo, przypadkowo obejrzany fragment filmu,
jakaś piosenka… i wszystko wraca. Powraca i wali mnie z pięści w twarz.
Ciężko mi tłumaczyć mój stan, kiedy
jesteś obok. Kiedy jesteś tutaj. Widzę teraz jak wiele zła mi wyrządzono
i jak wielkie ma ono konsekwencje. Byłam ich świadoma, ale nie byłam
świadoma ogromu każdego z nich. Nie chcę uciekać, nie chcę się odcinać.
Ale nie chcę też byś martwił się zbyt mocno. Jestem samodestrukcyjną
suką, czasem (tak, nadal) szukam rzeczy, które mnie zranią w Tobie. Ale
ich nie znajdę, one nie istnieją. Wiem, że gdy to przeczytasz, zasmucę
Cię. Przepraszam. Jest we mnie wiele mroku, który co dnia przeganiasz.
Czasem tak jak dzisiaj, wszystko tężeje i zalewa moje żyły. Wypełnia
wnętrze. I nic nie pomorze. Muszę to przetrwać. Zrobić detoks.
Zniszczyć, coś, co jest cząstką mnie. By choć na chwilę umilkło.
Zakneblować własną przeszłość. Pogodzić się z nią. Ukoić zszargane
nerwy.
Chcę budować coś, co mnie umocni.
Stworzyć mur, wypełniony naszymi wspomnieniami i naszą piękną miłością.
Twoim uśmiechem. Powoli dokładam cegiełki. Jedna za drugą.
Systematycznie. Na zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz