„To co najważniejsze, rzadko bywa skomplikowane, ale przecież by dojść do tak oczywistego wniosku, musimy umrzeć.”
— Jon Kalman Stefansson, „Smutek aniołów”
Lepkie wspomnienia wrzynające się w
każdy por skóry, wypełniają wnętrza, zasklepiają luki w ściankach
naszych dusz. Wklęsłość wspomnień nie istnieje. Bagaże stają się coraz
cięższe, a wielkość ich bywa, niekiedy nieproporcjonalna do siły
człowieczej. Mimo to trwamy, złaknieni magii w szarościach dni
codziennych. Zupełnie, jakby nic więcej się nie liczyło. Chwila,
trwająca zawsze za krótko zamienia się w urywek, wycięty z kontekstu
zdarzeń, moment blaknący przez lata. Materia, która łaknie stać się
wiecznością, żyje w naszych myślach, mami niespełnioną obietnicą. Łaknę,
jak każdy, odrobiny wiary i przywrócenia kolorytu skórze, miastu, ustom
i słowom. Zamknięta w zielonościach czterech ścian, zasłuchana w
kompozycjach Yann’a Tiersena,
milknę. Chłonę każdy dźwięk, zamykając oczy, ślepnąc. Pragnę stać się
muzyką. Zapomnieć. Przeżyć jeszcze raz… Stanę się litanią słów
niewypowiedzianych, swoistym kłębkiem splątanych emocji; muzyką, której
autorką nigdy nie zostanę. Marzycielką, zamkniętą w szklanym kloszu, by
nie cierpieć. Tchórzem próbującym uciec przed uczuciami…
[2013/02/18] – nadal aktualne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz