*łac. nikt nie jest bez wad
Urodziłam się z wadą.
Śmiertelną wadą – nie umiem doprowadzać rzeczy do końca. Wiecznie się
buntuję, rozwarstwiam, sprzeciwiam. Bryluję w świecie, choć świat
szkaradnie i bezpowrotnie wypluwa mnie i zrzuca z wysokości. Wstaję
jednak, dumna niczym ten przysłowiowy paw i taplam się w błocie własnej
nostalgii.
Witaj czytelniku, jeśli zostaniesz ze mną dłużej, niestety będziesz musiał przywyknąć do mojego grafomańskiego, świeżowypieczonego słowotoku.
Słowotoku, który zazwyczaj pojawiać się będzie nocami, wiadomo bowiem
nie od dziś, że noce służą takim niecnym występkom. Są idealną pożywką
dla wybujałej wyobraźni i przerośniętej ambicji.
Silę się na ton nieco rubaszny,
ale oto powoli kończy się moja młodość. Pakuje walizki, zbiera
rozrzucone graty i skarpetki. Czeka na okazję, by tylko czmychnąć. I ona
też ma wady. Naprawdę! Młodość jest butna, pełna zadry i kpiny.
Waleczna i odważna, ale też zwyczajnie głupia. Może i lepiej, że
odchodzi. Nie układało nam się zbyt dobrze w ciągu tych dziesięciu lat.
Narzekała na mnie, a ja miałam w czterech literach jej zdanie, jej
opinię, jej fochy.
Powiem Wam w sekrecie,
że jeszcze gorszą moją wadą jest urządzanie sobie nowych poletek do
uprawiania krotochwil. Właśnie na takim się znajdujecie. Przykro mi,
może nie marnujcie czasu… Nie! Proszę, zostańcie! W końcu każdy z nas
jest pełen wad. I wiecie co? Jest pięknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz